Niestety i nas to nie ominęło. Wizyta w szpitalu...
W nocy z Czwartku na Piątek Hania obudziła się z bardzo źle brzmiącym kaszlem. Chwile mijały, a ona nadal kaszlała. Brzmiało to taj jakby nie umiała czegoś odkaszlnąć. Wzięłam ją na ręce, lecz to nie nie pomogło. Przy dawaniu pić było jeszcze gorzej. Nie umiała tego przełknąć i zaczęła się krztusić. Wtedy przeraziłam się nie na żarty. Gdy kaszel ustal, był płacz przy każdym połykaniu śliny i okropny świst przy oddychaniu. Postanowiłam nie czekać- jedziemy na izbę przyjęć.
W szpitalu nie czekaliśmy długo na lekarza. Pan doktor osłuchał Hanię, zobaczył gardełko i powiedział,że osłuchowo jest czysta, ale zostajemy na oddziale. Tak sobie pomyślałam, że jakby jej nic nie było, to od tak by jej nie zostawił.....
Koło 2 na ranem pojawiliśmy się na oddziale. Od razu została pobrana krew do badań, co wiązało się z założeniem wenflonu w rączce. Matko biedna Hania. Ja musiałam ją trzymać, jedna pani wbijała wenflon, a druga trzymała Hani rączkę, aby ta się nie ruszała. Do tego pobranie ogromnej jak dla takiego dziecka, ilości krwi z palca. Na szczęście Hania była dzielna i nie płakała za dużo. Po tym wszystkim była inhalacja i mogłyśmy iść spać. Spanie w szpitalu po takim przyjęciu nie było łatwe, do tego Hania dostała kroplówkę i nie umiała się uspokoić. Wzięłam ją do siebie na łóżko i tak zasnęła po około godzinie płaczu.
Rano obudziła nas pani, ze śniadaniem, lecz jeszcze zanim Hania mogła zjeść poszłyśmy na inhalacje. Na szczęście w domu mam inhalator, więc mały brzdąc nie bał się tego całego buczenia. Koło godziny 10 był obchód lekarzy. Okazało się,że musiałyśmy zostać pełne 24h na obserwacji, więc kolejna noc w szpitalu przed nami. I tak minął dzień- na inhalacjach i jedzeniu.
Druga noc na oddziale była już nieco lepsza. I kaszlu mniej i zrywów w nocy mniej. Na obchodzie powiedzieli,że wychodzimy i mamy tylko robić w domu inhalacje. No ale co nam było? Atak krtani. Niestety Hania odziedziczyła to po mnie. Ja miałam tak samo- atak duszności w nocy, a rano jakby nigdy nic....
Co do szpitala to tak. Na oddziale dziecięcym jedzenie tylko dla dziecka. Matka musi płacić 15 złotych za dobę,żeby móc być z dzieckiem. Ogólne warunki były dobre. Pokoje albo pojedyncze albo dwójki. Osobiście najbardziej podobała mi się wmontowana wanienka do kąpieli małych dzieci :)
No ale oby jak najmniej takich wizyt!wszystkim zdrowia życzymy!!
Nie polecam "naszych" szpitali... byłam dwukrotnie i dwukrotnie było to masakryczne przeżycie. Spanie na krześle (dokładnie:krześle, nie ma mowy o rozłożeniu czegoś na ziemi...) łazienka na piętrze od 19 do 7 rano, potem wędrówka przez cały szpital do łazienki głównej, jedzenie? bar szpitalny...i te uprzejmości ze strony personelu- ale czego nie robi się dla dziecka. A takie "dobroci" w Uniwersyteckim Szpitalu Dzięcięcym "Prokocim" w Krakowie... szkoooda pisać !
OdpowiedzUsuńWizyta w szpitalu to ciężka sprawa, nie zazdroszczę...
OdpowiedzUsuńZostałam nominowana do Liebster Blog Awards. Teraz ja nominuję Ciebie. Zapraszam do siebie :)
http://la-wendowo.blogspot.com/2014/12/czego-o-mnie-nie-wiecie-czyli-o-tym-jak.html